Obraz świętej Elżbiety z Turyngii (węgierskiej)

DSC 0414Do Zgromadzenia wstąpiłam w listopadzie 1949 r. Pochodzę ze Studziennej, dzielnicy Raciborza. Siostry Elżbietanki znałam od dawna, ale nigdy nie myślałam że zostanę jedną z nich.

Niedługo po wojnie zmarła moja mama, a tato ożenił się po raz drugi. Szukałam pomysłu na życie. To były ciężkie czasy. Miałam rodzinę w Krzanowicach. Siostry Elżbietanki prowadziły tam przedszkole.  Pojawiła się propozycja by pomagać im, a jednocześnie uczyć się zawodu przedszkolanki. Zgodziłam się. W tym czasie Siostry często zaczepiały mnie mówiąc, że może wstąpiłabym do Zgromadzenia, że na ich oko to mam powołanie. Zawsze stanowczo i kategorycznie odmawiałam  mówiąc, że nie chcę być zakonnicą! Niestety, sytuacja polityczna w tym czasie była na tyle trudna, że Siostrom odebrano przedszkole, a ja zostałam bez pracy i bez zawodu. Próbowałam szczęścia jako fryzjerka, ale z tego ostatecznie też nic nie wyszło. Szukałam miejsca dla siebie i perspektyw na przyszłość. Czasem droczyłam się z tatą, że pójdę do klasztoru. On zawsze wtedy ostro komentował, że nigdzie mnie nie puści.

Pewnej nocy miałam sen. Śniła mi się moja zmarła mama. Stała na skrzyżowaniu dróg, naprzeciwko mnie i była bardzo smutna. Od tej pory było mi w domu źle. Nie mogłam się tam odnaleźć, a jednocześnie było mi coraz bliżej do Pan Boga. Postanowiłam szukać rady u Sióstr w Krzanowicach. Gdy opowiedziałam im jak wygląda sytuacja to usłyszałam: „To jednak masz powołanie!” Dowiedziałam się, że za kilka dni w ich domu będzie wizytacja i mogłabym porozmawiać z Siostrą Prowincjalną. W wyznaczonym dniu wstawiłam się na rozmowę. W domu rodzeństwo wiedziało, ale tacie nie miałam odwagi powiedzieć, bojąc się jego reakcji. Przedstawiłam moją sytuację Siostrze Prowincjalnej. Ona ucieszyła się i zaproponowała, że w domu mogę powiedzieć , że jadę do Nysy uczyć się zawodu pielęgniarki u Sióstr, by tata nie robił mi problemów. Nie miałam też potrzebnych rzeczy, „wyprawki” do klasztoru. Wtedy  Siostra Prowincjalna z życzliwością powiedziała, że dostanę wszystko co potrzebne i odpracuję to w szpitalu. Zbliżał się dzień wyjazdu. Musiałam się trzymać, by rodzice niczego się nie domyślili. Siostra odprowadziła mnie na pociąg. To był bardzo trudny moment. Rozpoczynałam nowe życie bez błogosławieństwa taty. Dotarłam do Nysy. Miasto było zniszczone po wojnie. Droga do klasztoru wiodła pomiędzy gruzami. Dołączyłam do grona postulantek jako 28. Siostry dały mi wszystkie potrzebne rzeczy. Niedługo potem rozpoczęłam naukę pielęgniarstwa. To był czas gdzie miałam dużo wątpliwości. W okolicy Bożego Narodzenia Siostra Prowincjalna wezwała mnie do siebie na rozmowę. Powiedziała, że opuściłam dom jak uciekinier i muszę tam wrócić, by poprosić tatę o błogosławieństwo. Bałam się, że gdy pojadę to mnie już do Nysy nie puszczą. Wiedziałam jednocześnie, że muszę to zrobić. Pojechała 6.01. Pamiętam, że towarzyszyło mi wiele emocji. Ostatecznie niechętnie, ale tata pobłogosławił mi na nowej drodze życia. Dotarłam do Nysy ostatnim pociągiem. Gdy weszłam do klasztoru wszyscy już spali. Siostry były przekonane, że już nie wrócę. Jak wielka była ich radość, gdy zobaczyły mnie rano w kaplicy.

Po pewnym czasie miałam drugi sen. Stałam nad grobem mamy i ją zobaczyłam. Tym razem była piękna i radosna. Cały czas powtarzała mi: „Wiesz jak tam jest pięknie!” Zapytałam ją, czy też się tam znajdę. A ona spoważniała i odpowiedziała mi: „ Postępuj tak żebyś się tam znalazła.” Te słowa prowadziły mnie przez całe moje życie. A tata… ostatecznie to ja zajmowałam się nim przed śmiercią i byłam z nim do końca.  Wtedy, po wielu latach od wstąpienia, wyraził radość z mojej decyzji i z tego że się na nią zgodził: „Co by to było, jakbyśmy Ciebie nie mieli.”