Pochodzę z bardzo katolickiej rodziny. Rodzice dali mi silny fundament. Tak rodziło się moje powołanie. W domu była nas ósemka dzieci. Tata pływał barką. Wiem że pewnego razu dopłynął do Niemiec i tam w jednym z elżbietańskich klasztorów odwiedził naszą krewną, która tam pracowała jako osoba świecka. Po powrocie powiedział mamie, że te siostry tak pięknie śpiewały i nawet gdyby jego 5 córek chciałoby tam pójść, to pozwoliłby wszystkim. Niestety, tata zginął podczas wojny. Po wojnie było ciężko. Mama troszczyła się o nas jak mogła, starała się zapewnić nam jakąś przyszłość. Postarała się o zajęcie dla mnie: miałam pomagać siostrom franciszkankom z Otmętu. Chodziłam do nich chętnie i pomagałam w pracach domowych. Z Malni do Otmętu było już całkiem blisko. W tym czasie odbywała tam nowicjat moja starsza siostra. Wtedy nawet przez myśl mi nie przeszło, żebym mogła zostać siostrą zakonną.
Pewnego razu moja mama wybrała się w odwiedziny do Nysy. Przypadkiem spotkała siostrę elżbietankę i zapytała czy nie przyjęłyby jej córki do pracy. Okazało się, że zarówno elżbietanki, jak i służebnice Ducha Świętego, obecne w Nysie, mają miejsce i mogą kogoś przyjąć. Tym sposobem ja znalazłam się u elżbietanek, a moja starsza siostra u werbistek. Pracę zaczęłam w domu św. Jerzego przy ul. Słowiańskiej. Miałam wtedy prawie 17 lat. Pomagałam w ogrodzie i nawet mi się podobało. Po pewnym czasie dołączyły do wspólnoty tego domu postulantki, więc okazało się że muszę się przenieść do Domu Macierzystego, bo nie ma zajęcia dla nas wszystkich, a tam praca była. Odwiedzając moją siostrę dowiedziałam się, że u nich zwolniło się miejsce do pracy w ogrodzie, więc postanowiłam, że się przeniosę. Poszłam z tym do siostry przełożonej, ale ona kazała mi poczekać na siostrę prowincjalną i poprosić ją o rozmowę. Po kilku dniach w naszym domu była inna siostra, która mnie znała. Gdy dowiedziała się że chcę odejść, powiedziała mi: „Przecież mogłabyś zostać jedną z nas.” Wtedy zaczęłam się zastanawiać. I doszłam do wniosku, że właściwie to dlaczego nie. Poszłam do siostry prowincjalnej na rozmowę, tak jak planowałam, ale prosiłam już o przyjęcie do Zgromadzenia, a nie o odejście. Od tej pory śmieję się, że jestem do klasztoru namówiona. Cóż, Pan Bóg w różny sposób prowadzi i rożnymi drogami pozwala rozeznawać powołanie. Ale to jeszcze nie był koniec. Musiałam pojechać do domu po potrzebne dokumenty i aby porozmawiać z mamą. Okazało się, że moja siostra, ta z Nysy, też zamierza wstąpić do klasztoru do sióstr werbistek. Mama była zdziwiona. Nie chciała się zgodzić żebyśmy poszły obydwie naraz. Siostra, twierdząc że jestem młodsza, chciała żebym ustąpiła. Ale ja się uparłam i powiedziałam, że nie ustąpię. Ktoś musiał ulec i zrobiła to mama. Dała pozwolenie zarówno mnie jak i mojej siostrze. Wstąpiłam do Zgromadzenia i szczęśliwie w tym roku obchodzę 60-ty jubileusz życia zakonnego.