Obraz świętej Elżbiety z Turyngii (węgierskiej)

powołaniePochodzę z Bytomia. Mnie i moje trzy siostry wychowywała mama. Tato był górnikiem, ale w czasach wojennych został wywieziony w głąb Rosji i już nigdy stamtąd nie wrócił. W domu było bardzo skromnie. Mama miała trudności z podjęciem pracy, bo musiała zajmować się małymi dziećmi. Dlatego też szybko podjęłam pracę, by pomóc finansowo. Skończyłam szkołę krawiecką i pracowałam w tym zawodzie.

A powołanie? Od dzieciństwa pociągało mnie życie zakonne. Moją mamę bardzo to cieszyło. Pierwszy kontakt z siostrami miałam, jako dziewczynka, bo w pobliżu domu Sióstr były huśtawki i chodziliśmy tam się bawić. Im byłam starsza tym bardziej dojrzewało we mnie pragnienie życia zakonnego. Jednak trudno mi było podjąć decyzję i odwlekałam ją w czasie. Wiedziałam, że jestem potrzebna w domu i przyzwyczaiłam się już do takiego życia. Pewnego dnia koleżanka mojej mamy zagadnęła mnie, czy nie chciałabym pójść do klasztoru. Zaczęłam ponownie się nad tym zastanawiać. Zaproponowała mi kontakt do swojej cioci, która była Mistrzynią u Sióstr Elżbietanek w Nysie. Brałam też pod uwagę Siostry Szkolne de Notre Dame w Opolu. To jednak nie było to. Duch Święty prowadził mnie inaczej, zgodnie z Bożym zamysłem. Zdecydowałam, że zgłoszę się do Nysy. Zrobiłam to w październiku. Siostry wyznaczyły mi termin przyjazdu na styczeń, a wstąpienia na sierpień. To znów oddaliło moment rozpoczęcia życia zakonnego. Przez cały ten czas rozeznawania stawiałam sprawę uczciwie, zwłaszcza w relacjach z innymi. Nie chciałam dwuznaczności: ja poważnie myślę o życiu zakonnym. Postulat rozpoczęłam w wieku 26 lat i szczęśliwie trwam w moim powołaniu już 50 lat. Posługuję siostrom, jako krawcowa, szyjąc habity i inne potrzebne rzeczy. Dziękuję Dobremu Bogu za cały ten czas, za ludzi, którzy mi towarzyszyli i wspierali. On ma swoje drogi, trzeba tylko dać Mu się poprowadzić.